poniedziałek, 24 września 2012

W Santiago.


Mnóstwo osób prosiło nas, żebyśmy pisały. Naprawdę chcemy, ale to nie jest takie łatwe. Chyba ze 100 razy próbowałam napisać tę notkę. Pisałam i kasowałam. Pisałam i komputer się zawieszał. Siadałam do komputera i nie miałam pojęcia, o czym pisać.

Jak opisać ten miesiąc? Tyle rzeczy się działo. Tylu ludzi poznałyśmy. Tyle cudów.

JAK?!



To może, żeby było „logicznie” zacznę od końca :P

Właściwie to nie jest koniec. 2 września o 7, gdy było jeszcze ciemno stanęłyśmy na placu przed katedrą w Santiago. Bił dzwon, to wszystko było takie niewiarygodne. W głowie miałam cały czas myśl: „To już?!”. Uklęknęłyśmy przed ołtarzem i wtedy po raz pierwszy poczułam jak prawdziwe jest to, co tyle razy słyszałam na Camino – Camino nie kończy się po dojściu do Santiago. Ono się tam dopiero zaczyna. Myślałam, że to taki tam truizm. Właśnie tam to poczułam, tę niezwykłą ciekawość tego, co Bóg dla nas przygotował po powrocie, wreszcie ciekawość bez lęku przed powrotem.

Po śniadaniu poszliśmy Biura Pielgrzymów po kompostelki (dyplomy przejścia szlaku św. Jakuba). Pan w Biurze bardzo się zdziwił, że Basia idzie z Polski haha. Nie on pierwszy :P

Gdy siedziałyśmy na placu przed katedrą zauważyłyśmy grupę z Polski. Okazało się, że jest to pielgrzymka autobusowa z okolic Wrocławia. Byli tacy kochani! Gdy dowiedzieli dlaczego tu jesteśmy z tymi dużymi plecakami, kiedy i w jakim celu wyszłyśmy to wokół nas zebrał się tłum słuchaczy. Chcieli sobie z nami robić zdjęcia, przytulali nas i całowali, dziękując nam, że jesteśmy! Nam! NAM!
Byłyśmy tym oszołomione. Bo naprawdę my nic niezwykłego nie zrobiłyśmy. To Bóg dał nam siłę, nasza była jedynie wola pójścia. A przecież to nic wielkiego.

Najważniejszym punktem naszego dnia była oczywiście Msza Święta dla pielgrzymów. Jest ona każdego dnia o 12.

Po Mszy poszłyśmy przytulić św. Jakuba i pomodlić się przy Jego grobie.

Potem w kaplicy zostawiłyśmy wszystkie wasze intencje (a było ich naprawdę dużo :) ).

Kupiliśmy 5 tysięcy pocztówek :P

Miałyśmy tego dnia iść jeszcze na kolację dla pielgrzymów, ale byłyśmy tak wykończone (dopiero wtedy poczułyśmy, ile kilometrów przeszłyśmy), że tylko pożegnałyśmy się ze wszystkimi i wróciłyśmy (już autobusem :P) na Monte de Gozo.

Tak minęła nam ta niezwykła niedziela.

W tym miejscu chcemy jeszcze raz podziękować Wam wszystkim, dzięki którym mogłyśmy tego wszystkiego doświadczyć. Dziękujemy za pieniądze, za ciepłe i nie tylko ciepłe słowa, za wszystkie komentarze, za cudowne, pokrzepiające smsy, które dostawałyśmy po drodze, za pamięć o nas. A przede wszystkim za modlitwę, bo gdyby nie modlitwa, to nie dałybyśmy rady dojść. Nie umiem nawet wyrazić słowami tego, jak bardzo Wam jesteśmy wdzięczne.

Co do bloga, chcemy go w jakiejś formie kontynuować. Nie wiemy jeszcze do końca w jakiej, ale liczymy na jakieś natchnienie Ducha Świętego :) Także czekajcie na kolejne notki.

A niedługo ruszamy w Polskę (w sumie Basia już ruszyła) opowiadać o naszym Camino.

Bóg jest wielki!

Ala

czwartek, 9 sierpnia 2012

Cisza, droga i Bóg

Dziękujemy wszystkim, którzy czytali do tej pory bloga i w ten sposób uczestniczyli w naszym pielgrzymowaniu. Jutro, 9 lipca, wyruszamy z Saint-Jean-Pied-de-Port i chcemy, aby ta droga przez pewien czas była tylko nasza. Zawieszamy bloga, nie będziemy wrzucać zdjęć na Facebooka, całkowicie wyłączamy telefony. Nie ma nas. Cisza, droga i Bóg. Bardzo prosimy o modlitwę.
Basia i Ala
Ps. Jeżeli ktoś z was mógłby nas wesprzeć finansowo to byłoby cudownie, jeżeli nie to trudno. Zdajemy się na wolę Bożą.

środa, 8 sierpnia 2012

Lekcja pokory

Nie zawsze jest tak, jak chciałyśmy i sobie wyobrażałyśmy, że będzie. Nie dałyśmy rady. Nie mamy już siły na Francję. Nie mamy na to nawet pieniędzy. Nie mamy wiedzy o tysiącu szlaków św. Jakuba, które istnieją tu niemal w każdym mieście. Jesteśmy wykończone psychicznie tym wszystkim. To strasznie trudne. To nie jest tak, że każdego dnia wstajemy tu z uśmiechem na ustach i możemy się doczekać tych 35 km do przejścia. Francja nas wykończyła. Nigdy nie mogło być normalnie. Albo nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać, albo musieliśmy iść aż 40 km, albo była fatalna pogoda, albo 1000 razy się gubiliśmy. albo cały dzień trzeba było iść asfaltem itd. Zawsze coś. Przykro nam, że wielu z was zawiedliśmy. że liczyliście na nas, a my okazałyśmy się aż tak słabe. Trudno nam o tym pisać, bo trudno jest przyznać się do pewnego rodzaju porażki. Bóg tak bardzo uczy nas pokory, tak bardzo pokazuje nam kim naprawdę jesteśmy. Nie da się ot tak przejść 3500 km. I tu nawet nie chodzi tylko o aspekt fizyczny.
Kontynuujemy camino ale inaczej niż sobie to wyobrażałyśmy. Jesteśmy we dwie. Jedziemy do Saint-Jean-Pied-de-Port by stamtąd iść do Santiago. Dzięki Bogu mamy dziś gdzie spać i co jeść. Dziś rano, gdy się obudziłyśmy za nic na świecie nie powiedziałyśmy, że ten dzień się tak skończy.
Basia i Ala 

niedziela, 5 sierpnia 2012

Le Chemin Polonais

W czwartek zaszaleliśmy z długością spania i wstaliśmy dopiero o 5 :P Od kilku dni jesteśmy w regionie wyżyn. Pierwszą część dnia zajęło nam wdrapywanie się na wielką górkę. Strasznie męcząca sprawa. W nagrodę, że nam się udało pozwoliliśmy sobea na odrobinę rozpusty i poszliśmy na naleśniki z nutellą. W barze dla pielgrzymów (chyba pierwszym na trasie) pani powiedziała nam jak skrócić drogę do miejscowości, w której mieliśmy spać. Czekało nas 14km asfaltem. Stwierdziliśmy, że tak jak my, to jeszcze nikt nie szedł do Santiago więc musimy nasz szlak oznaczyć. Nazwaliśmy go Le Chemin Polonais (Droga Polska). Rysowaliśmy muszle na znakach, pisaliśmy wskazówki i dobre rady. Fajnie było. Może komuś nasz szlak się przyda :) Doszliśmy do Les Billanges ale nie byliśmy  pewni, czy tam będziemy spać. Zależało od ceny. Pani Francoise powiedziała, że 30 euro od osoby z wyżywieniem. Bez jedzenia udało nam się wytargować na 14. I tak bardzo dużo...Siedzieliśmy sobie i odpoczywaliśmy, kiedy przyszli nasi znajomi Litwini i 2 dziewczyny z Paryża, które poznaliśmy dzień wcześniej. Pani gotowała jedzenie dla innych pielgrzymów, my jedliśmy jedyne co nam zostało - chleb z masłem. Francoise strasznie się zdziwiła, że jemy tylko to. Powiedzieliśmy, że my nie mamy dużo pieniędzy i dziś mamy tylko to. Jej wzrok był bezcenny, nie mogła w to uwierzyć. Zaproponowała, że ugotuje też dla nas. To było takie niespodziewane.
Wieczór spędziliśmy przy super kolacji w przemiłym towarzystwie. Na zakończenie zwiedziliśmy atelier naszej gospodyni, która zajmuje się m.in. malarstwem i ceramiką. To był dobry dzień.
Basia i Ala  

czwartek, 2 sierpnia 2012

1 sierpnia

Znów wstaliśmy z samego rana (czyt. o 4) ale dzień zaczął się trochę przyjemniej, bo dostaliśmy śniadanko. Do przejścia mieliśmy dziś 30 km. Rano szło nam się dobrze, tylko Adam nam się rano zgubił. Szedł z przodu i skręcił gdzieś zamiast iść prosto. Czekałyśmy na niego pół godziny ale się nie zjawiał, więc powoli ruszyłyśmy. Odnaleźliśmy się dopiero w miejscowości - 4 km dalej. Od dwóch dni, kiedy połączyły się 2 wersje Via Lemovincensis (drogi, która prowadzi z Vezalay do Saint-Jean-Pied-de-Port) na szlaku spotykamy bardzo dużo pielgrzymów. Mam wrażenie, że jest tu tłok. Basia śmieje się, że zobaczę co to tłok, jak będziemy szli przez Hiszpanię. Podczas drogi zastanawialiśmy się jak to musi być fajnie chodzić w normalnych ubraniach, nosić trampki albo w ogóle rzeczy uprane w pralce. :P Cyba już nie bardzo pamiętamy :P Dziś spotkaliśmy między innymi małżeństwo z Litwy. Oboje mówią po polsku i są przemili. :) Śpimy w tej samej alberdze. Udało nam się dziś być na mszy! Ogarniacie? Msza we Francji w środku tygodnia. Jestem taka szczęśliwa, że się nam udało. Dla mnie ten dzień jest wyjątkowy również przez to, że dziś 68 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie wiem, co mam więcej na ten temat napisać, słowa chyba są zbędne. Pamiętajmy o bohaterach powstania i o cywilach, którzy zostali zamordowani. Nie wiem, dokąd jutro idziemy, ale jest super.
Ala

Ze skrajności w skrajność

Kto normalny wstaje w wakacje o 4? Chyba tylko pielgrzymi z Polski. Kiedy wychodziliśmy była jeszcze noc. Dobrze, że Ala ma latarkę, bo by było ciężko. Kiedy doszliśmy do następnej miejscowości było po 8. Musieliśmy czekać na otwarcie supermarketu, bo nie mieliśmy nic do jedzenia. Śmiesznie było obserwować babcie czekające razem z nami pod drzwiami w kolejce.
Droga minęła całkiem dobrze. Może było troszeczkę za gorąco. Spotkaliśmy dużo innych pielgrzymów: Holendrów, Belgów i Francuza, którego nazwaliśmy księdzem. Po 33km spytaliśmy o nocleg. Udało nam się u Anglików. Były też panie, które z osłami. Właścicielka obniżyła cenę, bo przecież jesteśmy biednymi studentami. Mega! Kąpaliśmy się w basenie. Mieliśmy czaderskie łóżka, Internet! Ze skrajności w skrajność! Nasz trud został po stokroć wynagrodzony.
Basia

poniedziałek, 30 lipca 2012

Zmęczeni, głodni, źli i zdesperowani czyli uroki francuskiej prowincji

Sobota (28 lipca) jak to sobota, minęła dość typowo. Na tyle zwyczajnie, że nie chce nam się jej opisywać. Nasz dramat rozpoczął się w niedzielę, ale nic go nie zapowiadało. Wstaliśmy o 8. Bardzo się wyspaliśmy. Tego nam było trzeba! Państwo, którzy otworzyli nam w sobotę albergę, powiedzieli, że Msza jest o 10. Nie była to idealna godzina, bo wtedy wyszlibyśmy o 11.30, ale przed nami tego dnia było tylko 20 km więc zdecydowaliśmy się poczekać. Jak się okazało Msza była, ale tydzień temu, a następna za miesiąc. Super. Nie było już szans na Mszę tego dnia. Byliśmy strasznie zawiedzeni. No ale trudno, już nic nie mogliśmy zrobić. Do przejścia było tylko 20 kom, wręcz spacerowy dystans. Ale zdążyliśmy się i zgubić i zmęczyć. Gdy doszliśmy do Argenton nie mieliśmy pojęcia, gdzie będziemy spać, a informacja turystyczna była otwarta tylko do 12. Podobnie jak sklep. Smutne, biorąc pod uwagę, to, że nie mieliśmy już w ogóle jedzenia a byliśmy już strasznie głodni. Poszliśmy do kościoła. W zakrystii było jakieś starsze małżeństwo. Zapytałam, czy wiedzą coś o noclegach dla pielgrzymów. Powiedzieli, że nie. Fantastycznie. Potem powiedzieli, że o 18 przyjedzie ksiądz, żeby zamknąć kościół i może on coś będzie wiedział. Nie było wyjścia. Musieliśmy czekać. Leżeliśmy pod tym kościołem ze 2 godziny.W międzyczasie znaleźliśmy otwartą piekarnię, więc kupiliśmy sobie bułki. Przed 19 stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać i poszliśmy spać do hotelu.
Dziś, 30 lipca, niestety też nie udało nam się wcześnie wyjść, bo sklep był otwarty od 8.30 a informacja turystyczna od 9. Zrobiliśmy zakupy i poszliśmy po mapy, bo nasze kończą się jutro. Pani nic nie wiedziała, nie miała pojęcia, gdzie jest szlak Jakuba. Masakra. Nie wiedzieliśmy jak wyjść z tego głupiego miasta. Było 10 ulic na krzyż, a my błądziliśmy tam przez jakieś 1,5 godziny. Zanim wyszliśmy z miasta, już byliśmy zmęczeni, źli i głodni. Cały ten dzień to jakiś koszmar. Przeszliśmy może jakieś 15 km, bo okazało się, że jak pójdziemy dalej, to nie będziemy mieli gdzie spać. Nieźle będzie jutro, bo w alberdze zażyczyli sobie 28 euro od osoby. Nie możemy tam pójść, bo nie mamy tyle pieniędzy. A kolejne miejsce dla pielgrzymów jest za 43 km. Będzie fajnie. Dziś śpimy w miejscowości, w której nie ma nic. Nie ma sklepu. Jest jedna droga restauracja. Ogólnie wiocha, jak nie wiem co. Jesteśmy głodni, a został nam tylko kawałek bagietki, kaszka Bobovita Basi i paskudne ziemniaki w proszku. Ogólnie to masakra. Jesteśmy zdesperowani. Wszyscy pielgrzymi poszli jeść, a nas nie stać. Do Hiszpanii daleko. Noclegi drogie. Cały czas się gubimy a czasu coraz mniej